System bezlusterkowców Nikona gości na rynku już od kilku ładnych lat, a mimo to nie doczekał się zbyt wielu obiektywów niezależnych producentów, zaprojektowanych i dedykowanych dla tego systemu. Użytkownicy przesiadający się na bezlustra z lustrzanek – tak jak ja – mogą skorzystać z obiektywów pod bagnet „F”, których wybór pokrywa całkowicie moje potrzeby. Trzeba jednak przyznać, że pewien niedosyt pozostaje: obiektywy podłączone do Z’ki przez adapter FTZ zwiększają nieco wagę i rozmiar całego zestawu, co w połączeniu z i tak już niemałą wagą Sigm z serii Art, których głównie używam wpływa znacząco na pracę takim sprzętem. Poza tym – umówmy się – nie po to kupiłem Zet szóstki z nowym, innowacyjnym i ofertującym tyle dobrego bagnetem „Z”, nad którym producent rozsiewał same ochy i achy, aby podłączać do niego stare szkła, prawda? Dlatego kiedy przeczytałem pierwsze wzmianki o nowych konstrukcjach Viltroxa dla bezlusterkowców Nikona żywo zainteresowałem się tematem. Nie, powiem więcej: byłem naprawdę mocno zajarany! Obiektywy o ogniskowych 24 mm i 35 mm f1.8 doskonale wpisywały się w moje potrzeby fotografa ślubnego, w dodatku ich początkowa wycena w przedsprzedaży (odpowiednio 1999 zł dla 24’ki i 1799 zł dla 35’ki) czyniła je jeszcze bardziej łakomymi kąskami. Tym bardziej ucieszył mnie fakt wyboru mnie do testów obiektywu Viltrox 35 mm f1.8 przez sklep f43.pl – z tego miejsca jeszcze raz dziękuję za szansę sprawdzenia tego szkła na żywo i możliwość podzielenia się swoimi odczuciami z innymi 🙂
I właśnie o swoich odczuciach na temat Viltroxa o ogniskowej 35 mm będę pisał w tym tekście. „Recenzja” to słowo nieco za duże jak na zaledwie 7 dni testów, w czasie których udało mi się zrealizować zaledwie kilka sesji zdjęciowych; sam zdaję sobie sprawę ilu rzeczy nie udało mi się sprawdzić, w jakich warunkach nie fotografowałem tym obiektywem, a chciałbym. Nie będzie tu też mowy o niuansach technicznych, tablicach testowych, tabel i wykresów – nie oszukujmy się: na pewno na YouTubie jest już co najmniej jeden Hindus lub Japończyk, który przetestował ten obiektyw pod każdym możliwym kątem w swoim przydomowym laboratorium. Nie zrobię tego lepiej, bez szans 😉 A zatem skoro po tym nieco przydługim wstępie doszedłem już w końcu do tematu odczuć, to zacznijmy od kwestii wizualnych! 🙂
Pierwsze wrażenie i budowa obiektywu
Po otwarciu kartonu moim oczom ukazał się miękki, szary pokrowiec z logiem producenta, oraz stos papierologii; to, co rzuciło mi się w oczy to naklejka na opakowaniu mówiąca o 5-cio letniej gwarancji. To na pewno plus. Sam obiektyw znajdował się poniżej, pomiędzy dwiema gąbczastymi wytłoczkami, owinięty dodatkowo miękką pianką. Biorąc go w ręce moją uwagę zwróciła metalowa obudowa – wykonanie przypomina mi swoją stylistyką, wagą i materiałami Nikkora 50 mm f1.8S, który zajmuje stałe miejsce w moim plecaku. Idąc dalej: użyte do produkcji materiały (zewnętrzne, póki co) i jakość wykonania jest zdecydowanie lepsza od choćby 50’ki 1.8 G i 85’ki 1.8 G produkcji Nikona, które są w całości plastikowe i sprawiają wrażenie niezbyt solidnych, a mimo to służą mi dzielnie w warunkach bojowych już od dobrych kilku lat. Przy nich Viltrox 35 mm f1.8 wydaje się naprawdę solidny i pancerny. Jedynie osłona przeciwsłoneczna wykonana jest z – na pierwszy rzut oka – niezbyt solidnego, miękkiego tworzywa, które mało precyzyjnie wsuwa się na miejsce; taki niuans, ale już jestem w stanie wyobrazić sobie jak „tulipan” łamie się i pęka przy próbie nakręcenia go na obiektyw bez patrzenia. Kolejną rzeczą, która mi osobiście się bardzo podoba, jest pierścień sterowania przysłoną na obiektywie: za jego pomocą można sterować przysłoną ręcznie, wyłączając jednocześnie sterowanie z poziomu aparatu, lub przełączyć pierścień na pozycję „A” i sterować przysłoną z poziomu body. Pierścień sam w sobie działa z odpowiednim oporem, płynnie i miękko; ze znalezieniem go palcami na obudowie nie ma problemu dzięki dość mocno wyczuwalnym umieszczonym na nim ząbkom. Już po kilku minutach pracy z tym szkłem zmiana przysłony kręcąc wspomnianym pierścieniem obiektywu wydawała mi się bardziej intuicyjna, szybsza i łatwiejsza niż z użyciem przedniego pokrętła na body – w tym przypadku konkretnie Nikona Z6. Pozostając jeszcze przez chwilę przy kwestiach budowy spodobało mi się, że przednia soczewka obiektywu schowana jest dość głęboko w otaczającym ją plastiku, co sprawia, że dość ciężko jest ją przypadkowo dotknąć palcem w czasie pracy, czy wyjmowania szkła z plecaka i ubrudzić czy zarysować. Dla mnie to duży plus! Pod pokrywą tylnej soczewki znalazłem za to złącze USB-C, za pomocą którego możemy samodzielnie dokonać aktualizacji firmware’u sprzętu; to także bardzo duży plus i usprawnienie względem innych producentów, jak np. Sigmy i Tamrona, wymagających do aktualizacji swoich szkieł specjalnych przystawek. Proces aktualizacji w obiektywach Viltroxa jest bardzo prosty; co prawda obiektyw, który otrzymałem posiadał najnowszą wersję oprogramowania i nie musiałem niczego aktualizować, jednak sam proces uaktualnienia polega na podłączeniu obiektywu kablem do komputera i przeciągnięciu pliku z najnowszym FW na wykryty w systemie obiektyw jak na pendrive, czy dysk zewnętrzny. Banał. Gdyby inni producenci poszli drogą wyznaczoną w tej kwestii przez chińskiego producenta świat byłby piękniejszy.
A zatem uzbrojony w najnowszy firmware zarówno w obiektywie jak i w aparatach – dwóch egzemplarzach Nikona Z6 pierwszej generacji – rozpocząłem testy cech użytkowych.
Cechy użytkowe obiektywu
Tuż po wyjęciu 35’ki Viltroxa z pudełka miałem wrażenie, że jest dość ciężki i solidny; po podpięciu szkła do body Z6 pozostało jedynie wrażenie solidności. Zestaw okazał się bardzo lekki, czego w zasadzie mogłem się spodziewać po obiektywie z natywnym mocowaniem „Z”. Brak konieczności użycia adaptera FTZ znacząco wpływa na wyważenie całości; niby to tylko 200-klka gramów, ale robi różnicę. Po kilkugodzinnej sesji zdjęciowej w plenerze moja dłoń nie była nawet w połowie tak zmęczona, jak po „walce” z Zet 6’ką i podpiętą do niej Sigmą Art – w zasadzie którąkolwiek. Jako uzupełnienie dodam, że z podobną wagowo 24’ką Viltroxa, którą miałem okazję fotografować ślub oraz wesele i podpiętym do Z6 wyzwalaczem YN622TX pierwszy raz od dawna nie przyniosłem do domu zakwasów na ramionach i zdrętwiałych dłoni. Dla mnie, dla mojej żony Małgorzaty, która także fotografuje śluby, oraz zapewne dla wszystkich, którzy nie mają przysłowiowych „5 dych w łapie” i nie potrafią kręcić jednym palcem kierownicą w polonezie bez wspomagania będzie to ważny argument 😉
Następną rzeczą, którą zwróciła, a w zasadzie kompletnie nie zwróciła mojej uwagi jest praca autofocusu. Silnika kompletnie nie słychać. Absolutnie nic, nawet szmeru czy delikatnego pisku czy szumu; nie powoduje nawet minimalnej wibracji na korpusie. Zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że działa ciszej niż w 50’ce 1.8S. Jeśli chodzi o szybkość, to tutaj także jest bardzo dobrze. AF działa rzeczywiście błyskawicznie, z całą pewnością nie ustępuje pod względem prędkości ostrzenia wspomnianej przed chwilą 50’ce nikona. Tym, co natomiast mnie rozczarowało jest minimalna odległość ostrzenia. Jest ogromna. Naprawdę, na moje oko to dobre 40-50 cm, co bardziej pasuje do 50’ki niż do 35’ki, która w moich rękach w czasie np. reportażu ślubnego i przygotowań młodej pary służy do fotografowania detali. Przywykłem w tej kwestii do pracy z obiektywami Sigmy serii Art, które potrafią wyostrzyć praktycznie na obiekt znajdujący się na przedniej soczewce. Viltroxem w zasadzie nie da się zrobić zbliżenia na np. grawer na obrączkach bez konieczności mocnego croppowania kadru w postprodukcji. Pewnie gdybym fotografował Z7 nie miałoby to dla mnie znaczenia, jednak przy 24-ro megapixelowej matrycy Z6 jest to nieco kłopotliwe. Jako bonus dodam, że problem dotyczy także 24’ki Viltroxa.
Czas na najważniejszą kwestię, czyli celność systemu AF. Tutaj również same pozytywy: zielony kwadracik potwierdza ostrość bez błądzenia tam i z powrotem. Generalnie całokształt autofokusu zaskoczył mnie bardzo pozytywnie, przyznaję bez bicia, że spodziewałem się czegoś dużo gorszego. Nie odczułem żadnych istotnych problemów z celnością ani na AF-S, zarówno na środkowym jak i na skrajnych punktach, ani na AF-C, gdzie śledzenie obiektu było wystarczająco szybkie by sfotografować idącą parę czy biegające dzieci. „Ficzery” typu wykrywanie twarzy czy oka traktuję w bezlustrach Nikona jako egzotyczną ciekawostkę, aczkolwiek w połączeniu z Viltroxem – zarówno 24 jak i 35 – działają ani lepiej ani gorzej jak z natywnymi szkłami producenta. Po prostu są, czasem nawet coś tam trafią z bliska w dobrym świetle 😉
Zostawiając mechanizm ostrzenia na sobą pora przyjrzeć się jakości obrazu generowanego przez obiektyw Viltroxa 35 mm. Tutaj już takich ochów i achów niestety nie będzie. Pierwszą rzeczą rzucającą się mocno w oczy jest Winieta – celowo z wielkiej litery, bo to naprawdę duuuża winieta, wręcz winecisko, królowa winiet! 😀 Problem nie znika nawet po przymknięciu przysłony do f2.8. Praca z tą 35’ką przypomina mi bardzo w kwestii winiety pracę z Nikkorem 35 mm f1.8DX na pełnej klatce – w moim przypadku Nikonie D750 z wymuszonym trybem FX – gdzie trzeba było pamiętać o bardzo mocnym i trudnym do zniwelowania w obróbce zaciemnieniem rogów kadru. Będąc już przy temacie rogów kadru nie sposób nie wspomnieć o ostrości obrazu, której tam po prostu nie ma. Nie to żeby była gdzie indziej, np. w centrum – tam również próżno szukać obrazu ostrego jak brzytwa czy żyletka, do którego przyzwyczaiły mnie choćby wywołane już wcześniej do tablicy Sigmy z serii Art, czy Nikkory S. Obraz jest najzwyczajniej w świecie mydlany. Być może problem dotyczy jedynie egzemplarza, który miałem okazję testować, aczkolwiek osobiście nie sądzę – jak wspomniałem równolegle „bawiłem się” 24’ką Viltroxa i tam brak ostrości doskwierał nawet bardziej, stąd wniosek, że jest to jednak wina samej konstrukcji i/lub zastosowanych soczewek. Zdaję sobie sprawę, że problem związany z ostrością obrazu leży w dużej mierze w głowie fotografa, który patrzy na zdjęciach inaczej niż zdecydowana większość klientów, przynajmniej w mojej branży – ślubnej. Trzeba jednak uczciwie przyznać, że osobiście staram się zawsze przekazywać młodym parom zdjęcia jak najlepszej jakości, nawet jeśli jestem pewny, że nie zauważyliby różnicy, w związku z czym w przypadku zakupu 35’ki Viltroxa świadomie zrezygnowałbym z pewnego standardu wyznaczonego choćby przez Nikkory S w kwestii ostrości, z czym nie czułbym się chyba do końca dobrze. Chcę jednocześnie powiedzieć, że absolutnie nie uważam, jakoby nowe obiektywy Viltroxa były „nieużywalne” w fotografii; są jak najbardziej poprawne, jeśli porównamy je do np. Nikkora 50 f1.8 G, którego osobiście wciąż używam w połączeniu z D750, choć wiem, że mydli niemiłosiernie – ma prawo: jest ze mną kilka dobrych lat, wykonałem nim tysiące zdjęć, wygląda jakby leżał na co dzień na dnie jeziora, a mimo to działa i maluje pięknie, choć zapłaciłem za niego lata temu około 600 zł! Taka sama sytuacja tyczy się słynnej 58 mm f1.4, na którą bardzo chorowałem (nie ja jeden!) pomimo doskonałej niedoskonałości tego obiektywu, w dodatku w cenie ponad 6000 zł! Viltrox nie jest ani lepszy ani gorszy od tej dwójki pod względem samej ostrości obrazu, choć – będąc uczciwym – nie zostanie nigdy takim „klasykiem”; brakuje mu tego „czynnika X”, czyli czegoś, co sprawia, że obrazek generowany za pośrednictwem obiektywu jest charakterystyczny, piękny, podoba się. Obrazek z 35’ki Viltroxa po prostu jest poprawny, nic więcej. Poza samą ostrością – pisząc zarówno dosłownie jak i w przenośni – czyli w kwestii bokehu Viltrox bardzo przypomina Nikkory S: jest równie nudny i nijaki 😉 Reprodukcja kolorów jest dobra, nie ma żadnej wyraźnej dominanty, w oczy rzuca się natomiast wielobarwna aberracja chromatyczna – znacznie wyraźniejsza niż w przypadku konstrukcji Nikona pod bagnet „Z”, porównywalna jednak z nikonowską 85’ką f1.8G, która w moim odczuciu uchodzi za prawdziwą królową aberracji. Po raz kolejny nie ma raczej powodów do dumy. Sprawę komplikuje dodatkowo brak (póki co, stan na końcówkę października 2021) profilu obiektywu, który korygowałby niektóre wady optyczne w programach do obróbki – w moim przypadku Adobe Lightroom – co powoduje, że proste niedomagania jak np. dystorsję poduszkową trzeba korygować ręcznie.
Samą plastykę obrazu łatwiej jest pokazać niż o niej opowiedzieć, dlatego zachęcam do obejrzenia przykładowych zdjęć wykonanych przeze mnie (w większości) 35’ką Viltroxa w czasie pleneru ślubnego, oraz jesiennej sesji rodzinnej. Wybrałem te zdjęcia, bo moim zdaniem najlepiej obrazują wszystkie te cechy, o których pisałem w poprzednich akapitach, a przede wszystkim pokazują, jak ten obiektyw “rysuje” w prawdziwych warunkach.
Pora chyba powoli zbierać się do podsumowania, które – przynajmniej dla mnie – nie będzie ani łatwe, ani oczywiste.
Podsumowanie
Obiektyw Viltrox o ogniskowej 35 mm f1.8 sprawia mi trochę kłopotów w podsumowaniu go. Z jednej strony cały czas pamiętam o słynnej zasadzie handlu, rodem z podręcznika akwizytora: CCC – cena czyni cuda 😉 Z drugiej jednak nie chciałbym traktować tego szkła jako produktu specjalnej troski, nieco upośledzonego, o czym wszyscy wiedzą, ale jednak głupio powiedzieć to wprost. Faktem jest, że obiektyw ten naprawdę nieźle naśladuje wyglądem, działaniem autofocusu i pewnymi cechami optycznymi Nikkory serii S, jednak nie jest w stanie dorównać im pod względem ostrości obrazu, a niższa (zdecydowanie niższa!) cena wynika – moim zdaniem – z jakości użytych materiałów optycznych. Jeśli chodzi o zestawienie z dużo cięższymi, większymi, oraz kilkukrotnie droższymi Sigmami serii Art, to nie ma to najmniejszego sensu. Wszystkie te cechy: waga, rozmiar i cena znalazły się w konstrukcjach Sigmy nie bez przyczyny, ani nie ze względu na widzimisię konstruktorów, tylko dlatego, że są niezbędne do uzyskania odpowiedniej ostrości i plastyki obrazu. Viltrox 35 mm dla bagnetu „Z” to kompromis: z jednej strony mamy całkiem kompaktowy rozmiar, rewelacyjną cenę, bardzo dobry i absolutnie bezgłośny system ustawiania ostrości, a z drugiej mniejszą ostrość niż w konstrukcjach Nikona, oraz porównywalny brak polotu i wyrazistości w plastyce obrazu, który niestety jest dość charakterystyczny w nowych Nikkorach dla Z-tek.
Teraz pora na odrzucenie faktów i trochę subiektywnych odczuć: czy ja osobiście, z perspektywy fotografa, który pracuje i zarabia sprzętem kupiłbym nową 35’kę Viltroxa do bezlusterkowców Nikon? Niby przywykłem do standardu obrazu oferowanego przez Sigmy Art, a z drugiej okropnie męczy mnie ich wielkość i ciężar. Niby mógłbym wybrać Nikkora 35 f1.8S, jednak jest on dwukrotnie droższy niż Viltrox. Czy ktokolwiek oprócz mnie zauważy różnicę w gotowym materiale? Czy w mojej pracy najważniejsza jest możliwość policzenia pojedynczych rzęs na zdjęciach tańczącej pary na parkiecie, czy raczej ich uśmiechy i emocje uchwycone w kadrach? Każdy z Was, moi drodzy, musi samodzielnie odpowiedzieć sobie na to pytanie; ja już chyba znam swoją odpowiedź 🙂
Fragment pleneru ślubnego Emilii i Krzysztofa:
Oraz kilka cropów 1:1 z powyższych fotek do powiększenia:




Fragment sesji rodzinnej Ani, Piotra i małej Lili. W tym przypadku część zdjęć została wykonana dla urozmaicenia Nikkorem 85 f1.8 G.